Gdy coś się kończy

Coś się kończy, coś zaczyna. „Kamerdyner”, najnowszy film Filipa Bajona porusza tematy, które zawsze były reżyserowi bliskie – przemijanie, odchodzenie, rozpad, moment, kiedy jedna epoka ustępuje drugiej, atmosfera fin de sieclu. Jak mówił reżyser w jednym z wywiadów: „To jest zawsze pociągające – świadomość, że robi się film o świecie, który już właściwie nie istnieje”. Prusy Wschodnie i splątane losy Kaszubów, Polaków oraz Niemców.

„Kamerdyner” ma w sobie epicki rozmach, widać w nim malarskie pasje twórcy i to, co w lubię w kinie – zmysłowość. Wysmakowane kadry, szerokie plany, długie ujęcia, sceny, które na długo zapadają w pamięć. Świetne aktorstwo, na oklaski zasługują szczególnie: Anna Radwan, Adam Woronowicz, no i oczywiście Janusz Gajos.

W „Kamerdynerze”, wbrew tytułowi, nie ma jednej wiodącej postaci, głównym bohaterem jest czas. W poszczególnych scenach bardzo często widzimy w tle zegary, wahadła, wskazówki, w scenie mordu w Piaśnicy słyszymy tykający zegar, a koło przewróconego roweru kręci się do rytmu aż się zatrzyma. Upływ czasu odmierzają kreski, którymi hrabina zaznacza na framudze wzrost dzieci.

Dla mnie piękny film i dopracowany w najmniejszych szczegółach. Wizualny majstersztyk, którego sceny mam wciąż przed oczami.