Ikar. Legenda Mietka Kosza

Choć z braku czasu od czterech lat w ogóle nie oglądam telewizji, to i tak pokutują we mnie jakieś dziwne małoekranowe skojarzenia. Wiem, narażę się straszliwie. Pierwsza scena filmu – falujące pola, korony drzew o zachodzie, a ja myślę: rolnik szuka żony. A to był lot Ikara. Moja wina!

„Ikar. Legenda Mietka Kosza” to film ważny. Przywraca pamięć o genialnym pianiście. Niepokorny, zadziorny buntownik, podążający za swoimi marzeniami, człowiek boleśnie samotny i niezrozumiany, a przede wszystkim świetny jazzman. W klawiaturze odnalazł utracony świat, widziany kiedyś oczami. Muzyka stała się jego ratunkiem, ale paradoksalnie coraz bardziej oddalała go od ludzi i czyniła boleśnie samotnym. W filmie obsesyjnie powraca motyw zamykanych drzwi. W postać Mietka Kosza wcielił się Dawid Ogrodnik, aktor angażujący się w role bez reszty, totalnie, do tego stopnia, że potem musi je odchorować. W „Ikarze” miałam wrażenie, że Ogrodnik tak się wczuł, że aż przedobrzył.

Piękną i wzruszającą rolę stworzyła Jowita Budnik (jako matka Kosza). To ona jako pierwsza uczyła go zamieniać barwy na dźwięki. To jej śmierć opłakuje bohater nad prasowaną koszulą (później zrozumiemy dlaczego).

„Ikar” to film nie tylko do oglądania, ale i słuchania. Świetne aranżacje Leszka Możdżera – nic tylko chłonąć. Były momenty podczas filmu, gdy łapałam się na tym, że popędzam bohatera: zacznij wreszcie grać!