Jezioro Dzikich Gęsi

Niech was nie zwiedzie nostalgiczny i marzycielski tytuł. „Jezioro Dzikich Gęsi” z ostoją ciszy i spokoju nie ma nic wspólnego. Tytułowe jezioro to parawan dla usług świadczonych przez ślicznotki w białych kapeluszach (co kraj to inny kryptonim), a sam obraz – to mroczny kryminał ocierający się o najlepsze tradycje kina noir. Celowo używam słowa ocierać. Bo najlepszym kinem „Jezioro” niestety nie jest.

Kino noir po chińsku. Mroczne miejsca, aura tajemniczości, femme fatale, kryminalna historia, brutalny męski świat, nieustanna gra świateł i mroku, obecne w niemal każdej scenie cienie przedmiotów i ludzi – firmowy znak ekspresjonizmu. Już pierwsza scena daje przedsmak tego, co czeka widza. Deszczowa noc, pogrążona w mroku pusta stacja kolejowa, tajemniczy on i tajemnicza ona. Przez kolejne sceny kamera prowadzi nas przez opuszczone, rozpadające się budynki, industrialne hale, zapuszczone hotele i obskurne knajpy. Wszędzie towarzyszą nam cienie…

„Jezioro Dzikich Gęsi” jest dopracowane w najdrobniejszych szczegółach pod względem wizualnym. I to jest jego największa siła. Reszta mocno kuleje. Reżyser Diao Yinan, twórca nagrodzonego w Berlinie filmu „Czarny węgiel, kruchy lód”, tym razem przeszarżował. Choć to kryminał, film dłuży się i nie wciąga. Jest kilka scen, które pozostaną w mojej pamięci – szkolenie dotyczące kradzieży motocykli (bardzo pouczające), pościg w ogrodzie zoologicznym czy znakomite pod względem montażu i choreografii walki wręcz. A jeśli już o walkach mowa. Miej zawsze ze sobą parasol! Kto film zobaczy, ten zrozumie.

1 thought on “Jezioro Dzikich Gęsi

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *