Kac po Weselu
Jeśli ktoś sugerował się zwiastunem i wybrał na „Wesele” sądząc, że to komediodramat, mógł przeżyć prawdziwy wstrząs. Najnowszy film Wojtka Smarzowskiego z jego debiutem sprzed lat (choć o tym samym tyle) niewiele ma wspólnego.
To kolejny film Smarzowskiego z kategorii tych, których nie dałabym rady obejrzeć drugi raz. Straszny, brutalny, uwierający i przerażająco smutny w swojej wymowie. Zło jest w nas głęboko zakorzenione.
Reżyser po raz kolejny rozprawia się z naszymi wadami. Do pijaństwa, zaściankowości, ksenofobii, mściwości, chciwości, hipokryzji dochodzi jeszcze rozliczenie z popełnionymi przez nas zbrodniami. Polacy przedstawieni są jako ci, którzy uwielbiają nienawidzić, zawsze muszą sobie znaleźć jakiegoś wroga. Wcześniej byli to Żydzi, teraz „tęczowa zaraza”.
Akcja filmu rozgrywa się w dwóch przestrzeniach czasowych: współcześnie w czasie pandemii (z tego powodu przesunięty termin wesela) i podczas drugiej wojny światowej. Choć przedstawione wydarzenia dzieli kilkadziesiąt lat, niczego się nie nauczyliśmy i żadnych wniosków nie wyciągnęliśmy. Nasze zachowania pozostały niezmienne.
Trudno się ze Smarzowskim nie zgodzić. Mnie jednak nie odpowiadała łopatologia i dosłowność, którą reżyser stosuje w Weselu”. Nie podoba mi się to, że nie szanuje widza. Czy Smarzowski naprawdę uważa, że widz nie będzie w stanie połączyć tropów i wyciągnąć wniosków? Agitację czarwonoarmistów zderza z kibolami, spalenie Żydów w stodole z podpaleniem domu, w których mieszkają Ukraińcy.
„Wesele” jak każdy film Smarzowskiego jest naprawdę mocny. Scena pogromu, a potem grzebania zwłok jest po prostu straszna. Po „Weselu” byłam chora. Dosłownie. Kac po „Weselu”.