Paryż, 13. dzielnica
7/10
Siedemdziesięcioletniemu Jacquesowi Audiardowi świeżości, spostrzegawczości i celności mógłby pozazdrościć niejeden twórca młodego pokolenia. Czarno-biała love story „Paryż, 13. dzielnica” urzeka lekkością, dowcipem i doskonałym zmysłem obserwacji. To dowcipna i czuła historia miłosna z błyskotliwymi dialogami.
Klasyk francuskiego kina. Spadkobierca Nowej Fali. Dowód na to, że nie można uciec przed przeznaczeniem. Jego rodzina od lat związana była z przemysłem filmowym. Ojciec – popularny scenarzysta, wujek – producent. Jacques Audiard początkowo nie wiązał swojej przyszłości z filmem. Studiował literaturę i filozofię na Sorbonie. Geny jednak dały znać o sobie. I dobrze dla kina.
Swój najnowszy film, ekranizację komiksowego hitu „Killing and Dying”, Jacques Audiard ulokował w wielokulturowej 13. dzielnicy w Paryżu. Jak mówi, wybrał ją z bardzo prostego powodu. Mieszkał tam przez długi czas i dobrze ją zna. Właśnie tam poznajemy troje głównych bohaterów. Pogubionych, bez wyraźnego celu w życiu, robiących sobie przerwę od tego, co było dotychczas. Ich zachowania nie zawsze są bez zarzutu. Co powiedzieć o wnuczce, która chorą na Alzheimera babcię oddała do domu opieki, zajęła po niej mieszkanie, nie odwiedza jej i chce obniżyć czynsz lokatorce, żeby odwiedzała babcię w zastępstwie? Jednak postaci są tak przedstawione, że trudno je potępiać.
Całość ujęta w komediowy ton. Klamrą, która historię bierze w cudzysłów, są sceny żywcem wzięte z… Bridget Jones (zabawna łóżkowa, gdzie miejsce przepastnych majtasów zajmuje folia spożywcza i domofonowa z „kocham cię”). Po naprawdę traumatycznym przeżyciu (cyberprzemoc na wykładzie), pojawia się napis „Jakiś miesiąc później”, który powoduje spadek napięcia.
Do rangi bohatera urasta również tytułowa 13. dzielnica. Kompleks blokowisk w duchu brutalizmu to wypisz, wymaluj konińska Dworcowa. Dostrzegłam nawet bliźniaka Oskardu.