Mumie z papieru toaletowego

7/10

Ostatnio naszło reżyserów na powroty do czasów dzieciństwa. Po „Romie”, „Belfaście” czy „Licorice Pizza” przyszła kolej na Stevena Spielberga i jego „Fabelmanów”.

Postać w świecie filmu kultowa. Nie ma osoby, której nazwisko Spielberg nic by nie mówiło. Nawet Word nie podkreśla Spielberga na czerwono. Najnowszy film reżysera –„Fabelmanowie” inspirowany jest wydarzeniami z dzieciństwa. To najbardziej osobisty obraz mistrza X Muzy.

„Fabelmanowie” uświadamiają nam, jak wielkim pasjonatem jest Steven Spielberg. Nie dość, że jak nikt inny rozumie język kina, to sam go tworzył. W filmie wspomina swoje reżyserskie początki, opowiada o korzeniach twórczych inspiracji. Zabiera nas w sentymentalną podróż, w której oddaje hołd kinu i swoim rodzicom – matce zachęcającej do realizacji artystycznych pasji oraz ojcu uczącemu pracowitości, dokładności i solidności. Bo zdaniem twórcy, czego wyraz dawał również w innych produkcjach, rodzina to najważniejsza wartość w życiu.

Sceny amatorskich realizacji głównego bohatera „Fabelmanów”, czyli młodocianego Sammy’ego (alter ego Spielberga) w tej roli Gabriel LaBelle, należą, moim zdaniem, do najlepszych w filmie. Wyobraźnia, pasja, pomysłowość i wielka miłość do kina. Jak z papieru toaletowego stworzyć mumie? Jak w westernie wyczarować rozbłyski podczas pojedynku rewolwerowców? Sammy nas tego nauczy. Odkryje też, jak potężnym narzędziem jest film, jak można za jego pomocą manipulować emocjami i ośmieszać wrogów.

Jak dla mnie, „Fabelmanowie” są zbyt cukierkowi, zbyt łopatologiczni w głoszeniu hasła: „każdy może zrealizować swoje marzenia, wystarczy ciężko pracować”. Mimo to były momenty, gdy dałam się porwać magii kina.     

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *