Niebezpieczni dżentelmeni
6/10
Gwiazdorska obsada i powrót do Zakopanego, w którym tworzyła i bawiła się polska bohema. „Niebezpieczni dżentelmeni”, komedia kryminalna w reżyserii Macieja Kawalskiego, to kino rozrywkowe, które na tle innych polskich komedii ostatnich kilku lat wypada całkiem przyzwoicie. Jednak tylko dlatego, że większość tych obrazów była po prostu koszmarna.
Pełnometrażowy debiut Macieja Kawalskiego to historia, która – jak czytamy we wstępie – nie miała miejsca, ale mogła się wydarzyć. Tytułowi niebezpieczni dżentelmeni to wybitne postaci: Witkacy (Marcin Dorociński), Tadeusz Boy-Żeleński (Tomasz Kot), Joseph Conrad (Andrzej Seweryn) i Bronisław Malinowski (Wojciech Mecweldowski). Panowie budzą się rano po imprezie, na której alkoholu i narkotyków nie brakowało. Głowa boli. Film się urwał. W domu trup, którego nikt nie zna. To punkt wyjścia dla zakopiańskiej wersji „Kac Vegas”.
„Niebezpieczni dżentelmeni” mogą się podobać, jeśli nie ma się zbyt wygórowanych oczekiwań. Na pewno jest to popis aktorski wymienionych wyżej panów. Zagrali znakomicie, szczególnie tandem Dorociński-Mecweldowski zasługuje na oklaski. Sporo w filmie zabawnych sytuacji, jednak film jako całość dziwnie się rozłazi. Nie wiem, czemu miały służyć pojawiające się w epizodach kolejne znakomitości artystycznej cyganerii początku XX wieku. Gdyby były wątpliwości, kto jest kim, pojawiają się oświecające widzów plansze.
Genialny Witkacy jakoś dziwnie umniejszony. W „Niebezpiecznych dżentelmenach” sprzątająca w jego domu góralka, potrafi rysować równie dobrze jak on. Jedna wielka zgrywa. Pewnie o to chodziło, ale we mnie budził się jakiś wewnętrzny niepokój, że nie tędy droga.
Z przyjemnością za to próbowałam zgadywać miejsca w Tatrach, w których kręcono sceny. Dolina Kościeliska, Jaskinia Mylna, Polana Włosienica i trasa na Kasprowy Wierch…