Ile w nas Transylwanii
7/10
Przedstawiciel rumuńskiej Nowej Fali, uważny obserwator życia społecznego, twórca „4 miesięcy, 3 tygodni i 2 dni” powraca na ekran. W „Prześwietleniu” Cristian Mungiu przez granice zabiera nas do zróżnicowanej etnicznie Transylwanii.
Jak mówi reżyser, robi filmy o ludzkiej naturze i złożoności ludzkiego życia. Nie inaczej jest w „Prześwietleniu”. Wielowątkowa opowieść o nietolerancji, strachu przed obcością, mitach na temat męskości, podziałach i kryzysie migracyjnym. A wszystko to zanurzone w atmosferze gotyckiej tajemniczości, baśniowości, metafizyce. Niby spokojna podgórska wioska, której mieszkamy żyją spokojnie, chętnie sobie pomagają, oddają się wspólnym pasjom. Zatrudnienie w lokalnej piekarni trójki cudzoziemców, pokazuje, że to tylko pozór. Odzywają dawne animozje i pretensje, odżywają podziały i wrogość
Okazuje się, że wiele w Koninie Transylwanii. Jest nawet kopalnia. Debaty społeczne są równie burzliwe, a argumentacja podobna. Tyle, że ksiądz jeździ autem mamy, a w kraju nad Wisłą – samochodem od bezdomnego.
Ascetyczny w formie (nie ma nawet muzyki z offu), z drżącą kamerą, która potęguje wrażenie autentyczności. Reżyserowi udała się rzecz niełatwa – uniknął topornej agitacji. Mnie jednak tak do końca nie przekonał. Być może za sprawą głównego bohatera. Nie dość, że przez cały film miałam wrażenie, że patrzę na Marcina Bosaka, to jeszcze irytował mnie straszliwie. Bierny, a jednocześnie agresywny, pozbawiony mocy i brutalny. A weź się, chłopie, wreszcie ogarnij!
I chyba właśnie o to chodziło reżyserowi. Stwierdził bowiem: „Chciałby, żeby widz zrozumiał, że w życiu nie ma na co czekać, bo potem robi się za późno”.