Proces Siódemki z Chicago

8/10

Znakomicie zagrany, świetnie napisany, interesujący i niestety wciąż aktualny. Ręcznie sterowany proces na polecenie władzy, stronniczy sędzia i  żądny zemsty prokurator. Skąd my to znamy?

W czasie zimowej melancholii, nadrabiam filmowe zaległości. A to zaległość zamierzchła. „Proces Siódemki z Chicago” to prawdziwa historia, która wydarzyła się w amerykańskim sądzie w czasach, gdy młodzi Amerykanie występowali przeciwko wojnie w Wietnamie. Przed sądem stanęło ośmiu mężczyzn (to nie pomyłka, skąd wzięła się tytułowa „Siódemka” dowiemy się w miarę rozwoju akcji), liderów różnych organizacji począwszy od pacyfistów kończąc na radykalnych Czarnych Panterach, oskarżonych o spisek mający na celu wywołanie zamieszek podczas konwencji Partii Demokratycznej w Chicago.

Film został wyreżyserowany i napisany przez Aarona Sorkina, mistrza dialogowego ping ponga. Tutaj ponownie daje popis swoich możliwości.

Nawet jeśli nie zna się zawiłości prawdziwej historii, film wciąga. Jest na tyle interesujący, że po obejrzeniu „Procesu Siódemki z Chicago” ma się chęć ją poznać. Wyraziste postaci, znakomite dialogi, angażująca opowieść. Choć akcja ogranicza się niemal do sali sądowej (protesty widzimy w formie retrospekcji), naprawdę wciąga, a stronniczy sędzia, który nawet nie próbuje ukryć pogardy dla oskarżonych, potrafi podnieść ciśnienie. Znajdzie się nawet miejsce dla kogoś w rodzaju Agenta Tomka w spódnicy. Choć „Proces Siódemki z Chicago” opowiada o dramatycznych wydarzeniach, nie brakuje tutaj humoru, głównie za sprawą duetu anarchistów Hoffman/Rubin. Próbka: „Zwolennicy wojny nie wiedzą gdzie na mapie jest Wietnam, nawet jeśli mają mapę”. Choć (po raz trzeci) nie lubię patosu, finałowa scena prawdziwie mnie wzruszyła.