Miłość jak miód

3/10

Nie każdy lubi miód. I nie każdy lubi komedie romantyczne. Po „Miłości jak miód” raczej nie zmieni swoich upodobań, a wręcz utwierdzi się w niechęci do tego gatunku. Chwyty, dylematy, perypetie i zakończenie przewidywalne w 99 procentach.

Dlaczego każda komedia romantyczna w polskim wydaniu przypomina folder turystyczny? Kamera unosi się nad Półwyspem Helskim, Bałtykiem i ociera się o szczyty Tatr. Bohaterowie żyją w urokliwych domkach, cichych i z pięknym widokiem. A że społeczeństwo się starzeje, widzowie również, twórcy filmowi nie mogą pozostać na ten fakt obojętni. Efektem jest przesunięcie metryki. W „Miłości jak miód” sercowe rozterki i perypetie przeżywają bohaterki dojrzałe. Zabieg raczej mało odkrywczy (wcześniej były „Wesele w Sorrento”, „Lepiej późno niż później”).    

Wiadomo, komedia romantyczna rządzi się swoimi prawami. Mimo zastosowania taryfy ulgowej i niezbyt wygórowanych oczekiwań, „Miłość jak miód” mnie znudziła, lekko zirytowała i tylko raz wywołała uśmiech (scena ze zdejmowaniem stroju pszczelarza). To raczej kiepski wynik. Film nie bawi, nie wzrusza i nie podbudowuje. Z powodów osobistych jeżyłam się na koturny na szlaku. Jeśli ktoś ma zadyszkę w dolinie, a za chwilę sprawnie zjeżdża na linie – taka rzecz tylko w polskiej komedii romantycznej!