28 lat później
7/10
W dzieciństwie uwielbiałam historie o układaniu sobie życia na nowo w niesprzyjających okolicznościach przyrody. Bohaterem przez wielkie „B” był dla mnie na przykład Robinson Crusoe. Podobne wątki, choć zupełnie się tego nie spodziewałam, (ot poszłam sobie na horror), odnalazłam w „28 lat później”. Jednak w przypadku tego filmu, niesprzyjające okoliczności nie są właściwym określeniem. Krew i wnętrzności zalewają ekran.
Najnowszy film tandemu: Danny Boyle i Alex Gerland podejmuje temat z „28 dni później” oraz „28 tygodni później” (gdzieś umknęły miesiące). Wirus zamienia zainfekowanych nim ludzi w mordercze zombie.
Rządząca się surowymi prawami (by przetrwać), zamknięta społeczność żyjąca na wyspie u wybrzeży Szkocji (co za krajobrazy!), bohaterowie, którym się dopinguje, znakomicie obsadzony Alfie Williams jako Spike, intrygujący prolog (zbryzgane krwią Teletubisie) i epilog (odjechana brygada dresiarzy). Choć nie oczekiwałam po filmie wiele, dałam się wciągnąć. Twórcy skutecznie budują atmosferę zagubienia i osaczenia. Historia jest intrygująca przynajmniej na początku, potem niestety trochę się rozjeżdża i robi zbytnio ckliwa (jak na mój wypaczony gust). Mimo pewnych niedociągnięć, wybiorę się na zapowiadaną na 2026 rok kontynuację. To chyba dobra rekomendacja?