Chopin i mucha

6/10

Starość dopada człowieka na kinowych schodach. Miłośnicy najnowszego filmu Michała Kwiecińskiego tak mogą tłumaczyć sobie moje zmęczenie po seansie „Chopin! Chopin”. Starość. Bolały mnie cztery litery po siedzeniu na schodach (taka frekwencja). Zrezygnowanie z obiadu na rzecz obrazu z pewnością też miało znaczenie. Jest przecież nawet powiedzenie o dwóch zależnościach: głodny i zły. Krótko pisząc. Wyszłam po sensie zmęczona i rozczarowana.

„Chopin! Chopin!” zrealizowany z rozmachem i dbałością o kostiumy, scenografię. Aż człowiekowi w oczach się czworzy. Scena zbiorowa pogania scenę zbiorową. Superprodukcja. Domyślam się, jaki cel przyświecał reżyserowi. Stworzyć film o Chopinie inny niż wszystkie. Zerwać ze schematem: monumenty i posągi, wierzby płaczące, tęsknota za Ojczyzną, miłość i geniusz. Przedstawmy Chopina inaczej, czyli w bliskiej relacji z muchą, która będzie muzą natchniuzą. Zaskoczmy widza. Niech geniusz będzie zakupoholikiem, niech widzi świnie po opium. Wsadźmy go do pieca jak Rozalkę u Prusa. Niech konwersuje z matką w kąpieli. Miało być inaczej, a wyszło tak sobie. Na ekranie nie widziałam Fryderyka Chopina lecz Eryka Kulma.