Kiedy stopi się lód

7/10

Film dla wrażliwych. Szkopuł w tym, że ten typ widzów może obrazu nie udźwignąć. Przed projekcją „Kiedy stopi się lód”, powinno znaleźć się ostrzeżenie: Ostrożnie! Szkło! Można się poranić.

„Kiedy stopi się lód”, z rewelacyjną kreacją nastoletniej Rosy Marchant, to pełnometrażowy reżyserski debiut aktorki Verle Baetens, która pierwsze kroki w przemyśle filmowym stawiała w serialu „Sara”, flamandzkiej wersji „Brzyduli Betty” (u nas była to „BrzydUla”).

Dwie perspektywy czasowe. Ogrom przemocy i problemów. Zagubiona, samotna młoda kobieta, unikająca kontaktów z ludźmi przyjmuje zaproszenie do udziału w imprezie dawnych znajomych. Powrót do domu uruchamia wspomnienia. Zaczyna się beztrosko, kolorowo i idyllicznie. Widz powoli układa całość z rozrzuconych elementów. Jednak z każdą sceną robi się coraz duszniej, brutalniej i coraz mocniej zaciska się pętla przemocy. Na koniec otrzymujemy strzał między oczy.

Film powstał na podstawie książki Lize Spit (prawa do ekranizacji sprzedano natychmiast po publikacji). Dla kogo film był drogą przez mękę, przez debiut Spit nie przebrnie. Książka, będąca przykładem modnego gatunku domestic noir, niesie z sobą jeszcze większy bagaż problemów. Dorastanie w klaustrofobicznie wąskiej społeczności, co skutkuje patologią. Agresja, przemoc, alkoholizm, zaniedbane puszczone samopas dzieci. Społeczność, przyjaciele, rodzina wyrządzają i doświadczają przemocy dziedziczonej (podobnie było w „Ciemno, prawie noc” Joanny Bator). Film i książka nie pozostawiają złudzeń. Nie ma końca przemocy i samotności.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *