Wata cukrowa

Niedługo otworzę lodówkę, a tam… pilot. Dopiero co oglądałam „Bitwę o Anglię”, a tu już kolejny film o tej samej tematyce – „Dywizjon 303”. Dzielni polscy lotnicy na bis.

Kogo zawiodły podniebne loty w „Bitwie o Anglię”, teraz będzie zadowolony. Film wizualnie prezentuje się lepiej, a sceny batalistyczne to najmocniejsza strona „Dywizjonu 303”. Mamy tu sprawnie nakręcone sceny, wiemy, kto jest kto, utożsamiamy się, z zamkniętym w ciasnym kokpicie niczym w puszcze, pilotem, słyszymy jego przyspieszony oddech (dźwięki niczym u Lorda Vadera), mrużymy oczy przy gradzie pocisków. Według mnie lepiej dobrano również aktorów wcielających się w polskich lotników. Gdy porównamy ich ze zdjęciami, które pojawiają się przed końcowymi napisami, stwierdzić można tylko jedno – charakteryzacja znakomita. Nawet zgrany do granic możliwości Piotr Adamczyk mnie nie raził.

Za to fabuła mocno kuleje. Postacie są jednowymiarowe. Anglicy to w większości świnie, a Polacy to niezwyciężeni pogromcy, zawsze gotowi do akcji, czy dzień czy noc – są w kompletnym umundurowaniu, dzielni, błyskotliwi i wszyscy próbują ich naśladować. Nigdy się nie upijają, choćby pili litrami, do tego dżentelmeni, za którymi szaleją kobiety. W dwóch słowach – wata cukrowa. Gdy w „Bitwie o Anglię” miałam wrażenie, że niemal wszyscy lotnicy z dywizjonu zginęli, tutaj odmeldowują się prawie w komplecie. No i te patetyczne przemowy i kadry rodem z hollywoodzkich produkcji – sylwetka samolotu na tle zachodzącego słońca. Taka laurka ku pokrzepieniu serc. Czymś pokrzepić się trzeba.