Śmierć na Nilu
4/10
Film pełen udziwnień, dłużyzn i kiepskich efektów specjalnych. Bohaterowie mało przekonujący, drętwi i nieprawdziwi. W „Śmierci na Nilu” wieje nudą, a jako wielbicielka kryminałów Agathy Christie nie mogę tego przeboleć.
Tego pana nie trzeba nikogo przedstawiać. Jeden z najsłynniejszych detektywów, bohater książek Agathy Christie – ekscentryczny wąsacz Herkules Poirot. O przeniesieniu tej postaci na ekran zamarzył Kenneth Branagh. Dlatego też kilka lat temu zabrał widzów w podróż Orient Expressem (niezbyt udaną), a teraz w rejs po Nilu. Jak poszło? Moim zdaniem kiepsko.
Film rozpoczyna się czarno-białym prologiem, w którym poznajemy przyczynę zapuszczenia wąsów przez Herkulesa Poirota. A potem mamy dwie godziny najazdów i odjazdów kamery, galerię mało oryginalnych pocztówek z Egiptu, kiepskie efekty komputerowe i rzeszę drażniących postaci. „Śmierć na Nilu” według Branagha nie ma stylu, klasy i dreszczyku. Jeśli postać Poirota miała stać się bardziej wiarygodna dzięki łzom wypełniające co chwilę oczy bohatera, to ja serdecznie dziękuję.
Tak! Podpisuję się pod tym wszystkimi moimi kończynami. Byłem na tym filmie w kinie i… żałuję. Może nawet nie tak bardzo pieniędzy wydanych na bilety. Bardziej żałuję zmarnowanego czasu. „Śmierć na Nilu” to jedynie wizualnie atrakcyjna (z daleka i przy zgaszonym świetle…) wydmuszka. Wielka szkoda. Dlatego jeśli chodzi o ekranowego Herkulesa P. to moim numerem jeden wciąż pozostaje David Suchet 🙂