Duchy Inisherin

10/10

Doskonały film. Najlepszy jaki ostatnio widziałam. Znakomite aktorstwo, świetne dialogi, absurdalny, czarny humor, piękne kadry, uniwersalna historia o samotności. A wszystko przyprawione szczyptą melancholii. W „Duchach Inisherin” znalazła wszystko to, co kocham w kinie najbardziej.    

Rękę dramaturga widać w tym filmie od razu. „Duchy Inisherin” wyreżyserował Martin McDonagh. On również napisał scenariusz. Mistrz balansu między komedią a dramatem, uważny obserwator stworzył uniwersalną opowieść o przemijaniu, stracie, dojmującej samotności, strachu przed nią, odrzuceniu i potrzebie bliskości. Jak sam mówi, chciał nakręcić prostą, przeraźliwie smutną opowieść o rozstaniu.  

Nic nie jest dane raz na zawsze. Niby dobrze o tym wiemy, jednak często trudno się z tym pogodzić. Maleńka wyspa u wybrzeży Irlandii, niewielka społeczność. Każdy tutaj za czymś tęskni, czegoś mu brakuje. Zakończenie przyjaźni dla głównego bohatera Padraica (w tej roli Colin Farell) to niemal koniec świata. Źle znosi zmiany. Decyzję przyjaciela o zerwaniu kontaktów („okrutnikiem” jest Brandan Gleesam) próbuje tłumaczyć na wiele sposobów. Przechodzi przez wszystkie fazy odrzucenia – od niezrozumienia, rozpaczy, buntu, aż po chęć zemsty. Tak na marginesie. Panowie zagrali razem już 14 lat temu (rewolwerowców w „Najpierw strzelaj, potem zwiedzaj”).  

Twórcy udało się dokonać rzeczy niemalże niemożliwej. Bez wartkiej akcji potrafi utrzymać napięcie. Po mistrzowsku buduje atmosferę. Emocje są tak autentyczne, prawdziwe, że nawet nie dostrzegamy, kiedy rozbawienie przeradza się w smutek, gorzką refleksję i ocierane ukradkiem łzy.

Film, do którego będę wracać. Widziałam go już trzy razy i za każdym razem zachwycam się nim coraz bardziej.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *