Pan traktorek i Templariusze
1/10
Film tak zły, że aż trudno o nim zapomnieć. Poprzeczkę durnych rozwiązań twórcy „Pana Samochodzika” postawili bardzo wysoko.
Jako osoba, która w dzieciństwie książki o Panu Samochodziku pochłaniała w jeden dzień, nie mogłam najnowszej filmowej odsłony o przygodach słynnego muzealnika nie obejrzeć. Skusiły mnie również niepochlebne recenzje. Czy naprawdę jest tak źle? – pytałam. Już pierwsza scena utwierdziła mnie w przekonaniu, że złe opinie muszą być czymś spowodowane i że robię duży błąd marnując swój czas. Pan Tomasz niczym komandos, pod osłoną nocy, przecina druty kolczaste, mknie przez plac, wspina się po ściętych pniach i uprawia mordobitki w latarni morskiej. No istny Bond (z serii o agencie 007 jest zresztą sporo cytatów).
Potem jest tylko gorzej. Z fascynacji książkowym bohaterem nie pozostało nic. Pan Tomasz jest tutaj muzealnym dandysem w opiętych dżinsach i skórzanej kurteczce, wydymającym słodko usteczka. Megaloman, egoista i zarozumialec. Rozmawia z samochodem (ten mu nawet odmrukuje). Czy to się leczy? W komediach romantycznych mówi się do roślin. Co do pojazdu. Choć nie jestem znawczynią motoryzacji, dopatrzyłam się tam elementów traktora i fiata 125 p. Zapewne na tym miało polegać nowatorstwo adaptacji. Pan Samochodzik nie grzeszy też spostrzegawczością i bystrością w rozwiązywaniu zagadek. Czasami amatorzy widzą więcej. Do ogromu nieszczęść trzeba jeszcze dorzucić czarny charakter, który wypada groteskowo. Taki odgrzany Szpieg z Krainy Deszczowców.
Drżę na myśl, że zakończenie filmu zapowiada kolejną część – „Pan Samochodzik i tajemnica tajemnic”.
Czekałem na ten film, tak jak mimo wszystko zazwyczaj czekam na polskie produkcje. Nawet namówiłem na seans mojego nastoletniego syna. I… Nie wiem który z nas bardziej się wynudził. Film był zły, okropny, koszmarny. A głównego bohatera zwyczajnie nie da się polubić. Jedyny „jasny” punkt tego filmowego nieporozumienia? hmm… dla mnie, mimo wszystko, Jacek Beler jak Adios.