Oppenheimer
9/10
Znakomite aktorstwo, wciągająca historia, świetne zdjęcia, sceny, które przejdą do historii. „Oppenheimer” to zrealizowany z rozmachem kawał dobrego kina. Nie bez powodu reżyser Christopher Nolan uważany jest za perfekcjonistę.
„Oppenheimer” powstał na podstawie książki „Amerykański Prometeusz”. To portret geniusza i nadwrażliwca, wielkiego fizyka, nazywanego ojcem bomby atomowej, który trafił na okładkę Timesa. Poznajemy środowisko naukowców, którzy tworzyli podstawy współczesnej fizyki, wchodzimy również w brudny świat polityki. „Oppenheimer” to trzy płaszczyzny czasowe. Pierwsza to przesłuchanie tytułowego bohatera przed komisją energii atomowej, co jest pretekstem do wielkiej retrospekcji życiowej (druga płaszczyzna). Płaszczyzna trzecia, najbardziej współczesna – dawny pracodawca geniusza Lewis Strauss starający się o stanowisko sekretarza handlu.
Film to w większości sceny w pomieszczeniach, przegadane przez grupę facetów. Mimo to mają siłę wgniatającą w fotel. Scena z przesłuchania, kiedy Robert Oppenheimer opowiada o najbardziej intymnych momentach w swoim życiu jest majstersztykiem. Wstrząsające również jest, gdy uświadamiamy sobie, w jaki sposób wybierano japońskiego miasta, na które zrzucone zostaną bomby.
„Oppenheimer” to także znakomite aktorstwo. Większość ról to perełki. Ciliian Murphy jest wręcz hipnotyzujący. Stworzył złożony portret geniusza targanego wątpliwościami i uczuciami, człowieka z krwi i kości. Sposób, w jaki opowiada o umierających gwiazdach jest fascynujący. Od razu przypomniał mi się Andrzej Dragan.