Totem

8/10

Kameralne, intymne i niezwykle czułe kino. Rzecz o życiu, umieraniu, celebrowaniu czasu, który nam pozostał, a wszystko w trakcie gorączkowych przygotowań do wielkiej rodzinnej imprezy, która okazuje się pożegnaniem.

Akcja „Totemu”, meksykańskiej reżyserki Lili Aviles, rozgrywa się w czasie jednego dnia i ogranicza się niemalże do jednego miejsca – wnętrz domu. Pierwsza scena – wygłupy matki i córki w publicznej toalecie – może wywieść w pole. W ogóle nie zapowiada z czym przyjdzie się nam zmierzyć. Moment, kiedy bohaterki przejeżdżają pod mostem i pada stwierdzenie: „Życzę sobie, żeby tata nie umarł”, rozpoczyna jakby zupełnie inny film.

Sposób prowadzenia narracji przywodzi na myśl dokument. Są drgania kamery, podpatrywanie zza uchylonych drzwi, szpary. Przemierzamy  korytarze, ciasne wnętrza, obserwując zachowania domowników. Trwa domowa krzątanina, jednak podskórnie czujemy napięcie. Reżyserka powoli odkrywa katy i poznajemy prawdziwy powód organizowanego przyjęcia. Urodziny to tak naprawdę pożegnanie.

Nie jest to jednak film wyłącznie o śmierci i jej nieuchronności. To także, a może przede wszystkim obraz o życiu i jego afirmacji, celebrowaniu wspólnych chwil, czasu, który nam pozostał. Mimo, że towarzyszy nam uczucie smutku, w „Totemie” znajdziemy sporą dawkę humoru. Kilka scen jest naprawdę przezabawnych.  

Obraz powstał z doświadczeń. Lila Aviles zadedykowała „Totem” swojej córce, która wcześnie straciła ojca. Na etapie prac w montażowni wybierała ujęcia właśnie pod kątem córki, zastanawiając się, które z nich by się jej spodobały.  

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *