Zabójca
7/10
Czym dla nas „Znachor”, tym dla świata „Zabójca”. Film startując na „Netflixie” był numerem 1 wśród wybieranych tytułów. Potem było już trochę gorzej. Kto oczekiwał rasowego thrillera czy sensacji, mógł poczuć się rozczarowany. W „Zabójcy” niespodziewanie nie o zabijanie chodzi. Twórcy puszczają do widza oka. „Zabójca” to raczej kpina z naszych filmowych przyzwyczajeń i konsumpcjonizmu.
„Zabójcę” chciałam obejrzeć chociażby dlatego, że w roli głównej występuje Michael Fassbender, jeden z moich ulubionych aktorów. Przyciągało też nazwisko reżysera Davida Finchera, twórcy „Siedem” i „Podziemnego kręgu”>
Początek „Zabójcy” może uśpić. Jeśli nie widza, to czujność. „Jeśli nie możesz znieść nudy, to nie jest robota dla ciebie” – snuje rozważania główny bohater, przygotowując się do akcji. I to pierwsze zaskoczenie. Zabójcą do wynajęcia jest filozofujący, milczący (monologi snuje w głowie) cynik, który jako kamuflaż wybrał wygląd wzorowany na niemieckim turyście. Zabójca opowiada, jak zwracać uwagi na szczegóły, przewidywać, koncentrować się na zadaniu, kontrolować puls, po czym nie bardzo mu to wychodzi.
„Zabójca” jest zaskakująco zabawny. Sporo w nim absurdalnego humoru (na przykład scena w windzie). Ne zabraknie też aluzji do Jamesa Bonda.
Filmowa ciekawostka. Michael Fassbender postanowił nie mrugać w trakcie ujęć. Na koniec drgnęła mu powieka. Gdy dopuścił myśl, że może nie należeć do nielicznych. Uważam, że to nie spoiler.
Film ciekawy, choć dla mnie trochę nierówny. Ale aktorstwo i warstwa realizacyjna stoi na najwyższym poziomie 🙂