Anatomia upadku

9/10

Najnowszy film Justine Triet to kino znakomite, niepokojące, dające do myślenia. „Anatomia upadku” to jeden z najważniejszych tytułów w tym sezonie. A jeśli już o tytule mowa. Moje pierwsze skojarzenie było oczywiste, tytułowe i kalkowe – „Anatomia morderstwa” z Jamesem Stewardem i Lee Remick.

Znakomity scenariusz, świetne aktorstwo (oklaski dla Sandry Hűller), intrygująca historia i to jak opowiedziana! Wypadek, morderstwo, a może samobójstwo? W „Anatomii upadku” nic nie jest takie, jakie się wydaje. Pierwsza scena pokazuje, jak bardzo możemy zbłądzić w naszych ocenach. Sielankowy krajobraz, ośnieżony drewniany domek z widokiem na Alpy, rodzina i pies. Jednak już po kilku minutach nie mamy złudzeń – tu nie dzieje się dobrze. Tak na marginesie: za tak głośno odtwarzaną muzykę, ja bym zabiła.  

Rzecz dzieje się właściwie w dwóch miejscach: domu i sali sądowej, co potęguje klaustrofobiczne uczucie zamknięcia. Świetny montaż, doskonała praca operatora. Kamera albo podpatruje, albo sprawia wrażenie reportażu kręconego na gorąco. Są chwile, gdy utożsamia się z obserwatorem procesu, który przenosi wzrok raz na jedną, raz na drugą stronę. Genialnie skonstruowana opowieść, która nie daje odpocząć ani przez chwilę, wciąga i skutecznie wytrąca widza ze strefy komfortu. Otrzymujemy strzępki, ułamki, odłamki informacji. Pytania się mnożą. Gdy już wydaje się, że coś wiemy, konstrukcja rozsypuje się jak domek z kart.

Film o rozpadzie związku, pełen niedopowiedzeń, niejasności z genialnym ukazaniem rozmycia prawdy. Opowieść o absurdalności prawa, moralności, przypisywaniu ról, ocenianiu, a nawet w pewnym stopniu o mediach. Komentarz, który słyszymy z telewizji: więcej emocji wzbudza morderstwo, a nie samobójstwo. „Anatomia upadku” zostawia widza z zawieszeniu i z pytaniem: czy jesteśmy w stanie dotrzeć do prawdy?     

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *